Gdy sięgam pamięcią do lat mego wczesnego dzieciństwa, z żalem wspominam
tamte przerażające chwile.
Nadal każdego poranka budzę się z krzykiem z czołem zroszonym potem niczym
jakiś młokos wystraszony bitką dwóch zawadiaków.
Nadal się boję, a już tyle lat minęło,
Tyle lat minęło, a ja nadal tak samo cierpię.
Moja ukochana matula… Mój najdroższy ojczul.
Tyle lat minęło, a ja go nadal dokładnie widzę.
By moje serce poradziło sobie z bólem, podzielę się z potomnymi moją
historią.
By przestrogą była dla nich miłość braterska.
By przestrogą była dla nich miłość braterska.
Jak co dzień matka przygotowywała
strawę dla naszej rodziny.
Jak co dzień ojciec wrócił późnym
wieczorem z kuźni.
Jak co dzień bawiłem się w domu przyśpiewując mej matce podczas jej
krzątaniny.
Lecz ten dzień nie zakończył się jak zwykle.
Stało się coś tragicznego, co zapadło mi głęboko w pamięci.
Gdy pierwszy raz od dawien dawna go zobaczyłem, wiedziałem od razu, że to
on.
Ten, którego znałem dobrze już w dzieciństwie.
Ten, który pod osłoną nocy wtargnął do mej chaty i poderżnął gardło mej
matce,
a ojca kazał powiesić, mimo, iż wychowali go jak swoje dziecię. Był dla mnie przecież
jak brat, którego całym sercem umiłowałem. Ale to przez niego stałem się
sierotą.
Sierotą, której nikt nigdy potem nie chciał.
Jako małe dziecię nie wiedziałem co
się stało, z czasem jednak dokładnie zrozumiałem. W mym sercu wzbierała
nienawiść. Wiedziałem, że pewnego dnia stanę przeciwko niemu i nie zawaham się
użyć swej broni. Lata ćwiczyłem, by w końcu być gotowym.
Liczyłem
dni i miesiące do naszego spotkania.
Gdy wtedy go ujrzałem, myślałem, że to sam król.
Król, który dosiada najszybszego wierzchowca i gotuje się już na bitwę ze
swymi wiernymi, czerwonymi płaszczami. Przestraszyłem się i nie wierzyłem
własnym oczom, choć nigdy mnie one jeszcze nie zawiodły.
To był on.
Mój brat i morderca mych rodziców. Wiedziałem jednak dokładnie, co muszę
zrobić.
Gdy potem stał tak na wzgórzu i wypinał dumnie pierś, pomyślałem, że to już
nasz kres. Że nadszedł i także mój kres. Nasze wojska liczyły zaledwie 3
tysiące, jego zaś 8.
Jednak wtedy wezbrała we mnie złość, nienawiść i inne plugastwa, które
drzemały we mnie tyle lat. Chciałem mu odpłacić za krzywdy, za moich rodziców.
Byłem już wtedy gotowy! Czekałem…
Promień słońca spłynął na jego lśniącą zbroję. Jego kruczoczarne włosy
powiewały na wietrze, a zdobiony hełm leżał w jego ręce. W drugiej zaś dzierżył
dumnie smukłą dzidę ciosaną z najlepszego drewna w Królestwie. Jego ciało
przemawiało już do czerwonych płaszczy.
Byli gotowi.
My zaś nie mieliśmy najmniejszej szansy.
A jednak… W sercu naszego dowódcy tliła się jeszcze nadzieja. Zawsze
wierzył,
że nawet tacy jak my, mogą zwyciężać. Zawsze do nas mawiał: „Wasza siła pokona niejednego! Nie bójcie się, tylko strach was może zgubić!”
że nawet tacy jak my, mogą zwyciężać. Zawsze do nas mawiał: „Wasza siła pokona niejednego! Nie bójcie się, tylko strach was może zgubić!”
My jednak
czuliśmy, że nie nasze umiejętności, a wiara w Niego nam pomoże,
że tylko On nas poprowadzi do zwycięstwa. Nasz Bóg umiłowany.
że tylko On nas poprowadzi do zwycięstwa. Nasz Bóg umiłowany.
Gdy wśród ludu rozgorzały okrzyki, wiedziałem, że nastał już czas. Że czas
szykować się na ostateczną bitwę.
Ostatnią w mym życiu.
Jednak nie zląkłem się.
Z uniesioną głową, z mym ostrym mieczem i zniszczoną tarczą stanąłem w
szeregu, by bronić naszego Pan i jego ziem. Naszych ziem, które umiłowałem jak
nikogo jeszcze na tym ziemskim padole i wymierzyć własną sprawiedliwość jak on
niegdyś… Teraz ja chciałem chciwie patrzeć, jak z jego ran wypływa purpurowa
krew!
Czekałem z niecierpliwością na skinienie mojego dowódcy.
Ból, strach, morze krwi i cierpienia przelazło się między wzgórzami.
Ja jednak wytrwałem… I moich braci wielu wytrwało…
Żadne ostrze miecza ni dzidy nie dotknęło skrawka mego ciała. Może i nie
wygraliśmy tej bitwy, jeno pokazaliśmy, że potrafimy walczyć, że jednak coś
znaczymy.
Poniosłem jednak swoją klęskę. Nawet go nie drasnąłem. I tak wtedy
wiedziałem,
że będę go ścigał po ostatnie dni mego życia, że kiedyś los znów nas skieruje na tę samą drogę.
że będę go ścigał po ostatnie dni mego życia, że kiedyś los znów nas skieruje na tę samą drogę.
A wtedy staniemy brat przeciw bratu, by zmierzyć się ze swą siłą.
A wygra ten, kto posiadł większy spryt.
A wtedy śmierć raz na zawsze rozdzieli braci innej krwi.
S.P.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz