Pamiętnik sługi Tartasa



Gdy nadeszły ciężkie dni, pozwolił mi pozostać przy boku swym.
Prosiłem, by mnie nauczał, ale nie pozwolił.
A tak bardzo chciałem…
***
Był dla mnie w jednym, Bóg i Ojciec, którego nigdy wcześniej nie miałem.
Traktował mnie dobrze, przynajmniej tak wtedy uważałem.
Czego mi było więcej trzeba?
Niczego, tak myślałem.
***
Kazał nazywać się Panem, i tak go nazywałem.
Kazał robić to, co mówi, choć wtedy jeszcze o tym nie myślałem,
Nie miałem w sobie tyle siły, by się Mu przeciwstawić… ale i po co miałbym to robić?
***
Pozostawił mnie dziś samego, choć w tym nie było dla mnie nic dziwnego.
Często tak czynił…
Rzekł, że mam dziś nie czekać, i tak czekałem.
Ale nie wrócił…
***
Powrócił mój Pan ukochany, choć już w to prawie zwątpiłem.
Rzekł, że przywiózł mi podarek, którego wcześniej nigdy nie uraczyłem.
Byłem rad!
***
Pan pokazał mi innych ludzi, choć nigdy takich nie widziałem.
Pan rzekł, że mam się do nich na razie nie zbliżać, a ja go nie posłuchałem.
Jakże żałuję!
Pan chciał sprawić mi radość, a ja go zawiodłem.
Pan mnie ostrzegł, a ja udałem się tam zbyt pochopnie.
Kierowały mną emocje i odwiedziłem te bestie!
***
Pan mnie ledwo odratował… Chciałem mu niechybnie za to podziękować…
Pan srogi rzekł, żem głupcem jest, a ja nie wiedziałem gdzie mam się przed jego karą uchować.
I mnie ukarał…
***
Pan rzekł, że nowe istoty trzeba wychować, życie im pokazać, a moje serce drżało.
Pan był z ich nauki zadowolony, a moje ciało nadal płakało.
Nie chciałem ich tu… u mego Pana boku… chciałem mieć go dla siebie… a nie dla wszystkich wokół!
Odbierały mi one uwagę Pana mego…
***
Pan chciał dobrze, choć mu nie wyszło.
Bestie w końcu swej siły nabrały i przeciwko memu Panu o zmroku powstały.
Chciałem go chronić…
Pan mój jedyny, rzekł do mnie „Uciekaj stąd!”
A ja nie mogłem…
***
Pan mój bestie ukarał, choć gniew w ich oczach nadal nie ustawał.
Pan zadowolony ze swego czynu, rzekł z tej radości do mnie „Mój jedyny Synu!”
A on był dla mnie Ojcem!
***
Pan bestie dobrze wychował, bo tego człowiekiem nie umiem
określić. Bezwzględne oczy miały, blade lica.
Gniew z nich wychodził przy wschodzie księżyca.
A ja nadal się ich bałem, choć przy ich boku żyć musiałem…
Dlaczego…?
***
Chciałem poznać dzieje Pana swego, i go o to prosiłem.
Pan nie chciał nic powiedzieć, ale w końcu to wymusiłem.
Rozsiadł się Pan mój w fotelu, i przygotował do oracji.
Opowiedział jak powstał i dlaczego musiał opuścić boga swego z tejże właśnie racji.
Rzekł, że Bóg Szan go stworzył, a Pan mój go zranił, nie wiedział co począć, więc w popłochu się szybko oddalił.
Co się potem działo trudno rzec, Pan mój wie jedynie, że Bóg Szan płakał za nim prawdziwie.

S.P.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Silviana © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka